Pierwszy Dzień Walki z Dyskryminacją Wiosny w Sobie

Jest 21 marca 2021 dziwnego roku. Usiadłam do niespłaconego jeszcze laptopa mego męża i piszę. Mam zmarszczone ręce od długiego zmywania. Dzieci pięknie zajęły się sobą przy zabawie, więc zmywałam długo, długo podczas tego rozmyślając, aż przyszła do mnie potrzeba wypowiedzenia się.

fot. K.Trochimczuk, lekcja fotografii, Supraśl 2004 r. 

Chcę pisać o sobie.

Chcę pisać, mówić, malować prawdę i poznawać siebie dalej dzięki prawdzie o sobie, którą dziś w końcu pragnę się dzielić. Już jakiś czas temu odkryłam, dzięki pewnej osobie (o której pewnie kiedyś wspomnę), że siebie można odgadnąć w relacji z drugim i w wypowiedzi, która wyświetla nam swój obraz. Stąd moja chęć na podzielenie się własnymi myślami i przeżyciami, choćby mi się tylko wydawało, że ktoś to przeczyta ;) tą osobę o której wspomniałam wyżej poproszę o przeczytanie sama :)

Od lat co jakiś czas jestem w różnych terapiach.

Jakkolwiek to brzmi, bo może jak wyznanie beznadziejnego przypadku <hehe> taki jest fakt, który wywiera na mnie ogromny wpływ. Według mnie to dziś jak higiena jamy ustnej. Tyle. Mam też męża z zawodu psychoterapeutę, z podobnym doświadczeniem terapii własnych i ma to ogromne znaczenie w naszym życiu. Ostatnio dostałam pytanie: Co daje Ci terapia? Osłupiałam. Odpowiedziałam na prędce językiem tera, ale pytanie pozostało we mnie dłużej i rezonowało do takiego stopnia, że poczułam potrzebę pogłębienia odpowiedzi. Potrzeba przyjrzenia się efektom terapii poprowadziła mnie do pewnych porównań swojej samoświadomości z samoświadomością innych osób i swoją sprzed lat. Pierwszy wniosek brzmi, że żyję w pewnej bańce. Pewien sposób relacji oparty na prawdzie, oczyszczaniu z emocjonalnych toksyn, wnioskowaniu przyczynowo-skutkowym jest normą w moim życiu, nie jest jednak normą powszechną. Powoduje to, że to co mi i mojemu mężowi jest oczywistością wręcz niezauważalną, nie obowiązuje powszechnie w relacjach międzyludzkich tym samym dyskredytujemy nasze "osiągnięcia" i nie potrafimy, tzn. ja nie potrafiłam powiedzieć co dobrego dzieje się dzięki tej psycho-pracy, jakie zmiany zachodzą, bo po prostu tak jest i tyle, o tym się przecież nie mówi. To krzywdzące wobec siebie nie widzieć swoich postępów, nie lokalizować się na trasie do celu, nie rozglądać się co raz by sprawdzić - hej, chyba jestem już blisko, a może się cofnęłam? Poczucie postępu mam, ale nazwanie go i rozwinięcie to już inna sprawa. 

Dodać też chcę czym jest terapia.

"Być w terapii" to zwrot językiem tera, chyba ciągle będącym jakimś esperanto. A terapia to nic innego jak opowiadanie o swoich trudnych i dobrych doświadczeniach, rozpoznawanie towarzyszących im emocji, przeżywanie tych zakiszonych, które zepchnęliśmy w trudnych momentach życia do podświadomości, a które nieustannie wpływają na nasze postępowanie. I to wszystko w towarzystwie, które jest kluczowe. Terapeuty/tki czyli osoby neutralnej i gotowej nas słuchać z maksymalną uważnością, a przy tym potrafiącą zauważyć jakieś patologiczne schematy typowe np dla osób uzależnionych od czegokolwiek czy wychowanych w domu przemocowym, itp. itd.

Kilka dni temu chwilę dyskutowałam ze znajomą o płaczu. Napisałam, że jedynie płacz w towarzystwie jest oczyszczający, ona natomiast, że potrafi płakać w samotności i ma z tego korzyść. Wówczas te kilka zdań i moje przekonanie o swojej prawdzie (nie chcę się upierać, że ogólnej) stało się zalążkiem potrzeby napisania o swoich doświadczeniach.

Pragnę więc podjąć wysiłek stanięcia z boku i przejrzenia efektów mego procesu tzw. samorozwoju. Bo jakkolwiek miejsce na tej trasie może być trudne do zlokalizowania, tak niepodważalnym jest fakt, że dążenie do samopoznania, samozrozumienia, akceptacji, spokoju wewnętrzenego, równowagi między chcę, pragnę a powinnam, muszę (sic) - nienawidzę tych słów) - jest moim życiowym zadaniem. Nie! Innaczej - pragnieniem, zajęciem, pasją! Naprawdę. Żadne malarstwo itp. to tylko ew. środki do powyższego.

Dzisiaj zobaczyłam taki post, cytat Ryszarda Kapuścińskiego "Nie cierpię tego języka: biały, czarny, żołty. Mit rasy jest wstrętny. O co tu chodzi? Że ktoś jest biały, to ważniejszy? (...) Nie widzę z czego się cieszyć lub martwić, że jest się takim czy siakim. Na to nie ma nikt wpływu. Wszystko co jest ważne to serce. Nic więcej się nie liczy". Wiele podobnych zdań jest dziś w sieci, bo mamy: raz - Pierwszy Dzień Wiosny, dwa - Światowy Dzień Walki z Dyskryminacją Rasową, trzy - Światowy Dzień Zespołu Downa, 4. Światowy Dzień Lasu <3 i inn. 

Zaczęłam się zastanawiać nad jednym, skąd bierze się ta nietolerancja ze względu na jakąś niezmienialną różnicę, no np rasę? Dlaczego nie tolerujemy prawdy o innych? Szokuje nas. Niektóre rzeczy są potwornie oczywiste i niezmienialne, nie da się ich zastąpić, a nasz absurdalny brak akceptacji dla tych faktów według mnie zdaje się wynikać jedynie z fizycznego lub psychicznego dystansu bądź przekonaniu, że to COŚ nie pasuje do naszego świata, bo mamy swój sztywny pomysł nań, własną, swojską opowieść.

I wtedy przypomniałam sobie straszną rzecz.

Jakieś 15 lat temu miałam różne obsesje, jedną z nich było ustawianie na półce książek kolorem, wielkością i uwaga - tematem. Jednocześnie. Celem było uwzględnienie wszystkich tych zmiennych i znalezienie złotego środka. Aż mnie boli głowa na samą myśl. Jak mi żal tej dziewczyny - siebie sprzed lat. Podobnych zachowań obsesyjnych, sztywnych, myśli ksobnych było wiele więcej. Po kilkumiesięcznej terapii grupowej odbywanej mniej więcej w tym samym czasie, czyli w wieku 21 lat wyszłam z epikryzą na której widniało "cechy osobowości anankastycznej". Miało to dla mnie wówczas wielkie znaczenie, mimo terapii nadal. Kolejna segregacja. Porządek. Własna szufladka. Dziś bym powiedziała segregacja - kolejna męki stacja. A to ta sama dziewczyna, która właśnie skończyła z wyróżnieniem liceum plastyczne. Wydawałoby się kreatywna, twórcza i nieokiełzana - wszak po plastyku. Nic mylnego. Potrafiłam doskonale narysować postać, z wszelkimi proporcjami i zachowując przy tym podobieństwo do osoby, nadać też klimat pracy, świetnie panowałam nad kompozycją, równowagą kolorystyczną. Nic w tym złego, to świetna baza. Nie mniej ta dziewczyna nie potrafiła lub bardzo męczyła się by stworzyć coś z wyobraźni. Nie miałam potrzeb do wyrażania się przez plastykę, to zawsze były zadania, zadania, zadania. Często pasjonujące, ale zawsze narzucone przez nauczycieli lub zamawiających coś. Wymyśliłam sobie, że po dostaniu się na ASP puszczę hamulce i będę robiła to co chcę, wyrwę się z ówczesnego życia, odkryję siebie, tylko...  jeszcze nie teraz, teraz nie mogę, teraz muszę malować i rysować tak by na to zasłużyć, przygotować się wybitnie do egzaminów na ASP, dostać się na tą uczelnię i tym samym zasłużyć na stanie się sobą! Widocznie już wtedy nie wytrzymywałam ciśnienia jednocześnie je w sobie podkręcając. 


Pracownia na strychu. Choroszcz, 2003/4? 

Jeszcze długa była droga przede mną by się z tego wyrwać.

Nie dostałam się dwa lata z rzędu na wymarzone ASP raz warszawskie, potem wrocławskie. Zawsze podkreślałam, że byłam 3 pod kreską na 20 przyjętych, a kandydatów 200. Jakby to miało coś zmienić... Trochę ratowało moje mniemanie o sobie. Przez kolejne 10 lat nie mogłam pogodzić się z tą porażką. To był tak ważny punkt w planie "Życie", że wszystko inne jawiło się jak tanie podróbki. W tym czasie doszło też rozstanie z chłopakiem po 7 latach chodzenia, opieka nad śmiertelnie chorą kochaną babcią, w końcu jej śmierć miedzy innymi na moich oczach, zbieranie i zakopywanie w samotności rozjechanego kochanego kota. Zaraz potem związek z obecnym mężem przy totalnym braku akceptacji najbliższej osoby - "On albo Ja" usłyszałam na dzień przed wyjazdem na egzaminy do Wrocławia. Zdawałam na Hydroxyzynie. Beznadziejnie namalowałam. To wszystko na przestrzeni niecałego roku. Przyszło jakieś odrętwienie. Dziś mogę powiedzieć, że to była najprawdopodobniej depresja. Skąd więc zmiana? W bajkach jest "a potem żyli długo i szczęśliwie" i nic dalej, a to takie ciekawe! I to temat na inny odcinek, albo i sezon :) 

A co do swobodnego wyrażania się przez sztukę?

Dopiero na pierwszej wyżej wymienionej terapii pozwoliłam sobie na malowanie intuicyjne. Co za wyzwolenie! Jak dziś pamiętam to uczucie. WOW! To ja tak nieidealnie namalowałam i nikt tego nie oceni? Nikt nie będzie gadał co dobrze, a co nie? Tak po prostu? Dla przyjemności? Jak miło. Tak zaszczepiłam w sobie bakcyla który eksplodował 7 lat później na studiach arteterapii.

Kiedyś tam na lekcji. Supraśl. 

Zawsze robię się zmęczona pisząc o swoich latach młodości.

Straaasznie dużo skumulowanych emocji, pozamykanych w kompulsywnie poustawianych książkach, w przeraźliwie dokładnych notatkach, w pozbieranych ręcznie z dywanu paproszkach, bo rozpraszają przy odrabianiu lekcji, w gazetkach Miłujcie się, które układały mi relacje z chłopakami, skrupulatnym sumieniu i wiecznym poczuciu winy. Eeeech... 

Wracając do tolerancji.

Czy nie sądzicie, że pełno jest wśród nas takich osób jakimi byłam ja? Przyczyny takiego stanu rzeczy to temat na oddzielną bajkę, ale sam fakt usztywnienia, powinności, realizacji zadań i oczekiwań bez myślenia o kosztach, spełnianie warunków, wstyd i karanie się... Są nas miliony - osób, które dorastały w mało chrześcijańskim duchu kościółkowego wychowania, jednocześnie np w domu alkoholowym. Polska alkoholem i Kościołem stoi. Czy nie? To szybka, skrótowa teza, bo można dłużej o tym. Tak samo u mnie jak i milionów innych osób - baza jest podobna, szczegóły inne.

Tym samym myślę, że powszechny brak tolerancji na to co inne to nic innego jak brak akceptacji na świat inny niż ten który nam narzucono i który przyjęliśmy jako własny, to brak woli wyjścia ze swoich schematów, na stworzenie bałaganu w tych posegregowanych książkach, na nieumycie rąk, na krzyk, na niewłożenie maseczki na pustej ulicy, na opuszczenie niedzielnej Mszy.

Czy myśląc o tolerancji zamiast wyświetlać sobie w głowie twarz czarnoskórego, geja lub osoby na wózku nie możemy pomyśleć o chorobliwych estetach, o osobach pogrążonych w kompulsjach i obsesjach, których wewnętrznym przymusem jest układanie na swoje miejsca rzeczy, ludzi, zasad? Czy nie powinna zapalić nam się lampka, gdy słyszymy z czyiś ust "Tak nie należy" "To nieładnie" "Nie powinnaś" "Powinnaś"? Tych pierwszych nie zmienimy. Tych drugich owszem. Może właśnie my. Da się :) Mówię Wam.

Życzę miłego Pierwszego Dnia Wiosny.


Ps. Może to mój pierwsza i ostania taka wypowiedź,
 a może jeszcze będę pisać. Już nie postanawiam. Robię to bez planu. Nie analizuję. Przełamuję schemat. 






Komentarze

  1. Wow pierwszy raz w życiu przyczytalam bloga może że znajomej, ale interesujący i daje do myślenia pięknie napisany pozdrawiam i życzę miłego wieczoru 😊

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wow! Pierwszy raz w życiu ktoś zostawił komentarz na tym blogu ;) hehe
      Dziękuję i wzajemnie!

      Usuń
  2. Super artykuł. Pięknie piszesz Monia. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Mega tekst. Tak wiele przeszłas. Ja też mam podobne natręctwa , jakiś chory perfekcjonizm. POZDRAWIAM Pisz więcej!

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak, znalezienie stanu równowagi między chcę a muszę zajęło mi trochę czasu, ale to jest to, co każdy powinien w życiu zrobić. Fajny osobisty wpis i chociaż zupełnie nie potrafię się zidentyfikować to będzie zaglądane.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Translate